Panna Stark, podobnie jak inne utwory Hürlimanna, oparta jest na wątkach autobiograficznych. Lekko i dowcipnie napisana książka wywołała jednak oburzenie wuja autora, który był prototypem postaci powieściowej. Jest też polski akcent w tej powieści: chłopiec próbuje dotrzeć do skrzętnie ukrywanych informacji o przodkach ze strony matki, częściowo nawet mu się to udaje — rodzina wywodzi się prawdopodobnie z Galicji."
Longin Studio Wydawnictwo Solura, 2004

Tak mnie ta powieść zdenerwowała, że szkoda gadać!!!
Wybierałam ją do lektur peryferyjnych, czytając opisy w internecie. Nie przejrzałam jej więc przed podjęciem decyzji.
No i stało się- trafiłam na "zgniłe jajo" można by rzec.
Dłużyła mi się ta książka . Nie wciągnęła mnie zupełnie.
Jest taka krótka, zaledwie 180 stron, a nie mogłam jej doczytać do końca, szkoda mi było czasu. No ale w ramach podjętego wyzwania, zrobiłam to.
Uważam, że nawet gdy chce się napisać o książce coś złego, to trzeba ją przeczytać do końca, bo a nuż tam pod koniec znajdzie się, coś co wszystko zmieni.
W Pannie Stark tego nie było.
Krótko mówiąc, książka opowiada o trzynastolatku, kóry trafił do wuja na parafię. Wuj ten jest księdzem, bibliotekarzem, ale gównie dziwolągiem. Młody bohater piastuje urząd, polegający na zakładaniu ochraniaczy na buty klientów biblioteki.
Przy tej czynności lubi sobie podglądać, co mają panie pod spódniczkami, używa nawet do tego lusterka. Ma też wyczulony zmysł węchu i obwąchuje owe kobiety. Wywołuje to oburzenie bogobojnej panny Stark (gospodyni na parafii). Wujek pleban, jakoś się tym specjalnie nie przejmuje, bo on też jest Katzem.
Katzowie to według Stark i młodszych bibliotekarzy takie plemię, które ma pociąg do kobiet i pijaństwa.
Główny bohater doszukuje się w dokumentach wujka starych zdjęć i tekstów, zdradzających historię jego rodziny. Oczytany wujek prałat, mówi na siostrzeńca "prosty wariant"...
No i mogłabym tak opowiadać dalej, ale po co?
Czy kogoś to interesuje?
A może ktoś z Was czytał tę powieść i jest chętny do dyskusji?
Mój złość wynika głównie stąd, że już dawno nie trafił mi się taki czytelniczy zbóg. Czytałam ostatnio same "sprawdzone" książki :)
Biorąc pod uwagę pierwsze zdanie z opisu wydawcy tej książki, zniechęcam się do literatury szwajcarskiej i chyba na razie ją sobie odpuszczę :)

A mianowicie poznałam szwajcarską świętą- Wilboradę- która jest patronką bibliotek i ludzi książki.
"Tak zwany trakt Wilborady znajdował się głęboko w piwnicach i swoją nazwą oraz ukrytą skrzynią przypominał o Wilboradzie, pustelniczce z dawnych czasów, która w wielkiej wizji ujrzała hordę zbójów zagrażająca klasztorowi.Opowiedziała o tym i wtedy mnisi razem z mszałami uciekli w górskie lasy. Sama Wilborada, związana ślubami klauzury, cierpliwie czekała w pustym klasztorze, modlac się i śpiewając, Bogu dziękując za swoje męczeństwo, bo przewidziała także to, że za uratowanie ksiąg musi zapłacić własną krwią.Kiedy Hunowie (...) wdarli się do opactwa, nie znaleźli nic oprócz śpiewającej psalmy baby. Rozejrzeli się wkoło i czując się okpieni, zarąbali śpiewającą siekierami.Zaraz na początku nowego stulecia została ona uznana za świętą (...)" (str 152)